udostępnij:
Gawęda o staropolskim kuligu
W ciemnym kącie wozowni, gdzie składano rupiecie, nikomu już niepotrzebne, w którym gnieździły się tylko myszy i plotły sieci swoje jedwabne pająki, pokrowcami nakryte, stały owe sanie czarowne. Lakier ongiś bogato je zdobiący, płatami był poodpadał, jedwabno-wzorzyste poduszki, odkrywały całe naręcza nastroszonego w włosienia, a pięknej postaci, rzeźbionej na dziobie płozów, Wenery, przypadek jakiś dawny utrącił lewe ramię. Boki zaś całe pokrywały ręczne malunki, na tle gobelinowym piękne postaci mitologiczne, które ja wówczas nazywałem „aniołkami”.
Nikt już dawno niemi nie jeździł, nikt nie dbał o nie. Tylko dzieciak mały w głębokiej ich gondoli, w zapomnianym kącie gospodarskiego budynku, szukał schronienia, gdy w pokojach dworu zanosiło się na ojcowską, pedagogiczną egzekucję. Bogaty dar dobrego króla Stanisława, szczodrą ręką ofiarowany pradziadowi, spełniwszy rolę swoją, sań kuligowych w zeszłych stuleciach, by teraz niemodny i niepotrzebny dotrwać swej doli w muzealnym śnie. Tak on jak i jego pobratymcy w salonach muzeów, bądź w wielkich hallach magnackich stajen.
Nie były one jeszcze najbogatsze w formie i kunsztownym zdobieniu. Sanie kuligowe polskie wieku XVIII i XIX , prześcigały się formą oryginalną, budową cudaczną i niekiedy nawet na deskach boków swoich nosiły zdobienia pierwszych pędzli mistrzów palety.
Wedle stawu grobla.
Królowi sam Marcello Bacciarelli rysunek na sanie szlichtadowe kreśli, za królem Mecenasem poszli książęta i wojewodowie, a szlachta nolens volens ich naśladowała.
Życie i forma zewnętrzna kultury dworów, rozkochana w przepychu i bogactwach wschodu, kipiąca trzęsieniami uzbroić i rzędów, fałdzista w kroju kontusza, jakżeż saniom kuligowym by wspaniałości poskąpić mogła.
Były piękne i oryginalne.
Kmicic Oleńkę w saniach o kształcie niedźwiedzia wozi, a król Jan z wozowni wilanowskiej sanie „z turczynem“ najbardziej sobie upodobał. Były one przeważnie dwuosobowe i lekkie w budowie. Na Wasikę tylko i pana brata, gdy pajuk z tyłu, siedzący, a dla wszelkiego wypadku tylko brany, miał wąski stołeczek.
— Kulig w Polsce, zajazd wesoły i bezkrwawy, genealogię swoją z temperamentu towarzyskiego ród swój wywodzi. — Jakżeżby było inaczej; strzemię w strzemię chadzało się na tatarzyna, na sejmikach wspólnie rdzewiejące od gadania gardło się zwilżało pro bono Reipublikae, jakżeż by i w życiu poczciwego człowieka wyrzec się „kompanijej”. A że to dwór od dworu o czubate mile, że okazji innej się nie znajduje, że to i śniegi sypnęły na chłopa, więc dalej kuligiem. — Pachołkom żagwie płonące w garść, by raźniej było mościpanom po nocy i by wilkom wstręt od koni dawać i dalej… kuligiem na nieprzygotowanego… Szumnie z janczarami i brzękadłami u uprzęży z pieśnią… i pohukaniem radosnym.
– A dwór sąsiedni śpi i okna na rygle zawarto, a tylko pieskie połajania od folwarku dochodzą. Więc by zbudzić śpiochów, pali się z janczarek i bandolitów na wiwat, aż dwór rozbudzony na nogi stanie i oknami zabłyska. — A potem dalej, już w liczniejszym gronie… jazda na sąsiada…
Dzisiejszy kulig, zachowany tradycją po niektórych dworach, niewiele ma wspólnego ze staropolskimi kuligami. Nie dość, że brak mu na barwistości i weselu, jest innym w trwaniu i organizacji.
Kuligi polskie XVII w. trwały nieraz tygodnie, a poczęty, gdzieś pod Sieradzem, na ziemię Podlaską się zapędzał, z wileńskich dworów wyjechawszy, na Podolu konie zawracał.
A co radości tam było przy spotkaniach, co par się skojarzyło i co za intrygi powstawały.
Dwory królewskie pieczołowicie kulig kultywują. Zakochany w swej szlachetnej sarmatczyźnie król Jan kuligi wspaniałe urządza, a jako laufrowie przy królewskich saniach biegną czarni niewolnicy z namiotu Mustafy zabrani, trzymając złote w ręku kagańce.
Nie zawsze chętnym okiem na te zabawy spogląda Jejmość królowa, bo sanie przez Jana prowadzone nie zawsze biegną na jej oczętach, zawijając niekiedy pod szlacheckie dwory, gdzie kraśniejsze białogłowy się chowają. A już w czasie kuligu w Jaworowie, gdzie piękną kowalównę król zobaczy, to i dąsy poważne powstaną. A liści to wszystkim wiadomo, że żony zazdrosne… zdradzających mężów mają.
Więc dalej kuligiem !
Jakże inne były sławne kuligi w Łazienkach. — Jak białe figurki z porcelany, rzeźbione sanie, zajeżdżały przed pałacyk na wyspie, z trudem mieszcząc barwiste i wykrynolinowane kwiaty pań, w sobie. Przez park w świetle barwistych lampionów iluminowany, do łachy wiślanej lodem pokrytej, a potem do Wilanowa… Ciszej już i nie tak szumnie jak kiedyś, jeno w szeptach miłosnych pań i kawalerów, jeno przy cichym gędzeniu wioli i arf, na których w czołowych saniach umieszczeni włoscy muzykanci rzępolą. — Sam król kulig- prowadzi u boku aktualnej miłostki, a u boku królewskiego łabędzia galopuje roześmiany i szczęśliwy Popi.
A później, gdy zwiędły srebrne róże Łazienkowskiego ogrodu, później odmieniły się i kuligi. — Nie tak barwiście już, szumnie i bogato, a były lata, gdy ich zupełnie poniechano.
Lata żałoby za Ojczyzną.
Dziś kulig żyje i dzwoni po białej śniegiem pokrytej Matce Ziemi.
Tam, gdzie nie zagradzają mu trasy biegu zachłannie rozrastające się miasta, gdzie lasów jeszcze staje i dróg dalekie przestrzenie się ciągną, gdzie w cieniu lip drzemią dwory, zajeżdża kulig rozdzwoniony.
A żydkowie, najęci z miasteczka, dudnią polonezem. Gdzież się podziały, te wspaniałe sanie z boginką-dziewicą, u dziobu płozów. Podobno spłonęły razem z szeregiem bryk i starą wozownią, a tylko rzeźbiona Wenera, z ręką ułamaną, ponoć ocalała. — Siekierą odrąbał ją od sań karbowy, do chaty zaniósł, a tam nad łóżkiem zawiesiwszy, a traktując jako „świętą”, wraz ze swą rodziną długie modły do niej zanosił „o poprawę doli ludu roboczego”, który doświadcza „swobodą”.
Feliks Dangel
As, nr 34, 1935 r.